Garam Chashma – chwila relaksu
Garam Chashma – chwila relaksu
Pożegnaliśmy gospodarzy i poznanych wieczorem kierowców. Ruszyliśmy dalej brzegiem rzeki, wzdłuż granicy z Afganistanem. Droga była kamienista. Nawisy skalne i przepaście wciąż nam towarzyszyły. Jedyna zmiana to więcej pojazdów na drodze. Co jakiś czas mijaliśmy pojedyncze kampery i jadące najczęściej dwójkami ciężarówki wiozące towary z Chin.
Tego dnia mieliśmy w planach dotrzeć wreszcie do Chorog – największego miasta w rejonie Górskiego Badachszanu. Tuż obok znajdują się źródła termalne, w których chcieliśmy zażyć trochę relaksu. Jazda po kamienistej drodze nie przysparzała już tylu problemów, co wysokie przełęcze pokryte błotem i gliną. Mogliśmy bezpiecznie wrzucić nawet drugi bieg, co w poprzednich dniach było bardzo rzadkie. Popołudniem dojechaliśmy do miasta. Wreszcie. Po blisko czterech dniach jazdy pokonaliśmy odcinek czterystu osiemdziesięciu kilometrów.

W Chorog kupiliśmy karty sim, aby mieć kontakt ze światem w dalszej części Tadżykistanu. Karty kosztowały trochę ponad dziesięć złotych, a ich zakup wymagał długich minut wypełniania formularzy rejestracyjnych. Zależało nam szczególnie na dostępie do internetu, aby można było dać znać do domu, że u nas wszystko dobrze. Jakie było nasze zdziwienie, że Google, podobnie jak Facebook i inne społecznościówki nie działały. Na szczęście WhatsApp działał bez zarzutu. To był nasz kontakt ze światem.
Korzystając z dobrodziejstw miasta pobraliśmy też gotówkę z bankomatu. To też nie było takie łatwe w Tadżykistanie. Lokalne banki nie obsługują kart z Europy. Jak zwykle pomógł nam lokalny mieszkaniec, który spytał czego potrzebujemy i wskazał drogę do właściwego bankomatu.
Zaopatrzeni w telefony i gotówkę ruszyliśmy do Garam Chashma – to wspomniane wcześniej termy i ośrodek leczenia chorób skóry. Od Chorog to miejsca docelowego mieliśmy około pięćdziesięciu kilometrów, jednak wyjazd zakończył się tuż przed połową tego dystansu. Podczas jednej z kontroli na posterunku wojskowym mój akumulator odmówił współpracy. Motocykl nie odpalił.
Silnik udało się uruchomić po kilku minutach korzystając z energii power banku, niestety kilka kilometrów dalej zaczął przerywać i mocno się dławić. Postanowiliśmy zawrócić. Niebawem motocykl znów stanął na dobre. Znając budowę swojej Hondy od razu dobrałem się do kostki przy alternatorze, która okazała się całkiem spalona. Kable poskręcałem i zaizolowałem, po czym ponownie ruszyliśmy.
Prądu starczyło na kolejne kilka kilometrów. Kolejny postój, tym razem w wiosce, zaowocował nowymi kontaktami, wizytą w jednym z domów i pożyczonym akumulatorem. Trzeba było jechać do miasta szukać elektryka i nowego źródła prądu. Polecany elektryk okazał się rzemieślnikiem pracującym w garażu na obrzeżach miasta, gdzie (uwaga!) nie miał podłączonego zasilania. Zrezygnowaliśmy zatem z jego usług i pojechaliśmy po nowy akumulator. Oczywiście akumulatorów do motocykli było brak w okolicy, podobnie jak samych motocykli. Na szczęście udało się kupić niewielki, chiński akumulator samochodowy i zamontować go na siedzeniu. W takiej konfiguracji dojechałem do samej Polski.

Miłym zaskoczeniem było, kiedy sprzedawca w sklepie motoryzacyjnym dał nam do telefonu swoją córkę. Okazało się, że doskonale mówi po polsku i studiuje w Warszawie. Tego dnia nie dojechaliśmy do term, jednak wieczorem zaznaliśmy chwil relaksu w bani, popijając lokalne piwo.
Nazajutrz trzeba było ponownie jechać w kierunku Garam Chashma, aby oddać akumulator i dopełnić wcześniejszy plan działania. Tym razem wojskowi na posterunku nie sprawdzili nawet naszych papierów, znali nas już przecież z wczoraj. Trasa przebiegła gładko i w okolicach południa zażywaliśmy kąpieli w wodzie o bardzo wysokiej temperaturze.
Wspomniane termy to bardzo ciekawe miejsce. Woda wydobywa się ze skały i wpływa do basenu, gdzie wszyscy kąpią się w stroju Adama. Ludzie z bielactwem, łuszczycą i zdrowi, dla relaksu. Wszystko otoczone koszmarnie brzydkim płotem z blachy. Kuracjusze opowiedzieli nam o skuteczności działania ciepłej wody i słońca. W pobliżu znajduje się hotel. Całość to coś na kształt naszego sanatorium. My byliśmy za krótko by docenić walory lecznicze, jednak relaks był znakomity.
Naładowani energią słońca i ciepłej wody ruszyliśmy w dalszą trasę w kierunku najwyższej przełęczy Pamiru, celu naszej wyprawy. Ponownie przejechaliśmy przez Chorog, pozdrowieni przez funkcjonariuszy na posterunku wjazdowym do miasta. Na wyjeździe z kolei policjanci zagadali do nas po angielsku i dziwili się widząc zakres prędkościomierzy naszym motocykli. Na pożegnanie życzyli wszystkiego dobrego.
Wjechaliśmy na najbardziej oczekiwany odcinek. Od tamtej chwili wspinaliśmy się na „dach świata”. Z każdym kilometrem otaczały nas coraz większe góry i jednocześnie znikały drzewa i cała szeroko pojęta roślinność. Droga pokryta była asfaltem różnej jakości, ale zachęcała do jazdy. Trwaj, chwilo trwaj!